Podaj dłonie
Szepczą słowa cichutko... cichutko...,
wiersz się trwoży znów szczerością słów,
uwierzyłem w szczęście swe na krótko,
nim ku smutnym wyruszyłem dniom.
Wiersz układam z zasmuconych liter,
znalezionych pośród białej mgły,
kiedy dzień się budził zimnym świtem,
w zapomnienie odpływały sny.
Jeszcze chwytam promyki nadziei,
by je wplatać w niewesoły rytm,
chociaż los szyderczo znów się śmieje
i zwątpienie się naprzykrza zbyt.
Baśń się baje i przemija z bólem
poprzez szarość nieudany dzień,
nim oddechem oczy Twe otulę,
kiedy nocą powędruję w sen.
Ach, nie odchodź, mego życia gwiazdo
ku nicości mych samotnych dni,
przecież w sercu miłości zbyt ciasno
- chcę połowę ofiarować Ci.
Cóż, że życia łódź się mocno chwieje,
falą zdarzeń uderzana wciąż,
przecież kiedyś wiatr chmury rozwieje,
przecież kiedyś będziesz wreszcie mą.
Podaj dłonie - dal to tylko złuda,
czas się zgubił w przemijaniu dni,
ja wciąż wierzę w to, że nam się uda
nasze życie, miła, razem śnić.